Polskie Forum Lotnicze - Konferencja 22 03 2025

✈️ Czy polskie lotnictwo ma szansę na rozwój? Przyjdź i przekonaj się sam!

???? Kiedy? 22 Marca 2025
???? Gdzie? Warszawa, Krakowskie Przedmieście 66
???? Dla kogo? Dla wszystkich dla których lotnictwa jest ważnym elementem życia – pilotów, mechaników, pracowników administracji lotniczej, pasjonatów, historyków, a także dla tych, którzy chcieliby żeby polskie lotnictwo się rozwijało!
Jak wygląda walka pasjonatów i profesjonalistów z administracyjnymi absurdami dowiesz się na Konferencji organizowanej przez Polskie Forum Lotnicze na którym również będziemy mieć swoją prelekcję jak SLE, pt. Organizacje pozarządowe a “władza lotnicza”.
Podczas konferencji porozmawiamy o barierach rozwoju polskiego lotnictwa, między innymi na przykładzie dramatycznej walki o przywrócenie do lotu naszej historycznej repliki RWD-5. 
Odbudowa tego samolotu pochłonęła tysiące godzin społecznej pracy i “worek pieniędzy”, ale prawdziwe turbulencje zaczęły się dopiero po jego ukończeniu…

Kilka pytań, na które wspólnie poszukamy odpowiedzi:

✈️ Czy odtworzenie historycznego malowania samolotu może być problemem? (tak, jeśli urzędnik uzna, że jedna kreska to powód do blokady lotów!)
✈️ Czy biurokracja powinna zastępować zdrowy rozsądek? (A może czas uprościć procedury?)
✈️ Czy samolot może być gotowy do lotu, ale nie może latać? (Tak, jeśli narzucane są nieadekwatne wymagania a procedury administracyjne ciągną się miesiącami…)
✈️ Czy pasja wystarczy, by rozwijać lotnictwo w Polsce? (Czy jednak potrzebujemy realnego wsparcia i lepszych przepisów?)

Nie pozwólmy, by lotnictwo w Polsce utknęło w biurokratycznych absurdach!

Zapraszamy wszystkich, którym zależy na przyszłości polskiego lotnictwa.

Konferencji będzie też towarzyszyć wystawa statyczna Statków Powietrznych (w bezpośrednim sąsiedztwie Placu Zamkowego i Kolumny Zygmunta -> to się nie wydarzyło od 60 lat!)





 

2025-03-21
Second officer Jadwiga Piłsudska

Gdyby Dzień Kobiet trwał cały rok … – westchnęła jedna pani znajoma. Zaniosłem jej kwiatek dzisiaj, by miała tego bodaj taką namiastkę.
Drugi kwiatek miałbym do ofiarowania pani Jadwidze Piłsudskiej – Jaraczewskiej, jedyna dzisiaj tego forma to moje „pożal Boże” pisanie. Co niniejszym czynię zuchwale.
Józef Piłsudski był w 1919 r naocznym świadkiem tragedii „Orła Białego”, pierwszego zbudowanego w wolnej Polsce samolotu (więcej o tym ileś „kartek” tego portalu wstecz). Miało to sprawić, że nie był entuzjastą praktycznego zastosowania napowietrznych aparatów. Entuzjastką awiatyki za to stała się jego młodsza córka, urodzona w 1920 r Jadwiga. W wieku lat 17 rozpoczęła szkolenie szybowcowe, miała sukcesy może nie na miarę rekordu Tadeusza Góry (pierwszy w świecie Medal Lilienthala) ale jej przelot szybowcem 270 km byłby i dziś radością niejednej nastolatki.
Potem przyszła wojna z zachodu i wschodu, ale jej z matką i siostrą udało się szczęśliwie przez  Łotwę i Szwecję  dotrzeć do Anglii. Zaczęła studiować architekturę, ale poczucie obowiązku nakazało podjęcie wojennej służby - oczywiście w grę wchodziło tylko lotnictwo. W 1942 r udało się Jadwidze dostać do ATA (Air Transport Auxiliary) paramilitarnej służby lotniczej RAF składającej się z tzw. Ferry Pilots – “pilotów rozprowadzających”   samoloty do miejsc przeznaczenia. 
 Dostarczano więc lotem samoloty rozmaitych typów z fabryk czy po remoncie  na lotniska, ale także uszkodzone z lotnisk do warsztatów lub wręcz na złomowiska (!) Ryzykowny był to hazard, tym bardziej, że do zadań ferry pilotów należały także loty do Afryki, na Bliski i Daleki Wschód itp. Straty ludzkie były niemałe ; zdarza się do dziś na trasach przelotów ferry odkryć np. w piaskach Sahary wraki samolotów z czasów II wojny. Do pracy w ATA nie obowiązywały ani rygory wiekowe, ani wiele ze zdrowotnych – na stanowiska pilotów przyjmowano chętnie cudzoziemców i kobiety- było ich w sumie 166, wśród nich słynna rekordzistka przelotów Amy Johnson ; zaginęła wraz z samolotem w angielskiej mgle na zawsze. Były też trzy Polki, prócz Jadwigi Piłsudskiej Stefania Wojtulanis i Anna Leska
Podczas półtorarocznej służby w ATA porucznik Piłsudska pilotowała samoloty 21 typów – wśród nich Hurricane, Spitfire, Firefly, Mustang, Barracuda, Albacore, Lysander. Odeszła ze służby na pocz. 1944 r z opinią : pilotka niezwykle obiecująca o umiejętnościach ponadprzeciętnych. 
Podjęła przerwane studia. Wyszła też za mąż za kapitana Marynarki Wojennej Andrzeja Jaraczewskiego. Po wojnie oboje pozostali w Wlk Brytanii, ona pracowała jako architekt, później oboje z mężem prowadzili wytwórnię mebli i wyposażenia mieszkań wg własnych projektów. O lataniu trzeba było zapomnieć. Nie zapomniała natomiast o kraju ; w latach 80-tych silnie angażowała się w pomoc dla „Solidarności”, w której już osobiście działała jawnie i konspiracyjnie przybyła do Polski w roku 1979 córka Joanna Jaraczewska – Onyszkiewicz ; ślub z Januszem wzięli w 1983 r w … więzieniu na Rakowieckiej, ech ta polska „normalność” ...
Jadwiga z mężem zdecydowali się na powrót dopiero w 1990. Na Okęciu witał ich premier Tadeusz Mazowiecki. Potem były zabiegi o odzyskanie Sulejówka i urządzanie w nim Muzeum Marszałka. A latanie ? Zdarzyło się. Za sprawą  Jacka Mainki, pilota, kapitana „LOT-u” i kompletnie zwariowanego kolekcjonera sprawnych samolotów historycznych związanych z Polakami na Zachodzie podczas wojny. Ma już ich 4 (cztery) – szanujcie tego człowieka, kto jeszcze tego nie uczynił ! I w 2007 r Mainka zaprosił panią Jadwigę do swojego Tiger Motha znanego byłej ferry second officer z ATA. Polatali w tajemnicy przed córką pani Jadwigi, później jeszcze kolejnym nabytkiem - Taylorcraft Austerem.
Jadwiga Piłsudska zmarła w 2014 r w wieku 94 lat. Wraz z mężem leżą na Powązkach. 
Dużo jeszcze można – i byłoby co - pisać o córce Marszałka, ja przywołam tu znowu Jacka Mainkę, który znając blisko panią Jadwigę zwrócił uwagę, że w jej  długim życiu przygoda  z lotnictwem była ułamkiem czasu zdominowanego przez prozę codzienności na obczyźnie i wierności zasadom przyjętym jako wartość, by dobrze przejść przez życie. Jak ?– Cytuję :„należy skromnie przyjmować i spokojnie tracić”. 
Proste .
Napomknę na koniec, że z owych 21 typów samolotów z książki pilota Jadwigi Piłsudskiej pięć zdolnych do lotu jest (było) w Polsce – Tiger Moth, Piper Cub, Auster, Harward i Spitfire Mk XVI.  Cztery z nich z lotniczej stajni niesamowitego Mainki.

Zb. Sułkowski - tekst i zdjęcia
Na cz.b. fotografii ze zbiorów  Imperial War Museum  Jadwiga Piłsudska przy Mustangu P-51 B . 1943 r.

2025-03-11
Gadali, gadali, dogadali. I RWD-21 ...

… będzie ! 
Stowarzyszenie Lotnictwa Eksperymentalnego z patronatem Muzeum Lotnictwa w Krakowie przystępuje do prac nad budową (odbudową) latającej repliki tego samolotu. W założeniu ma to przebiegać w szybkim tempie. Wg pomysłu Viceprezesa SLE d. s. Technicznych Jerzego Kołodzieja zapewnić to powinien odpowiedni podział prac – w pierwszej kolejności wykonanie (odtworzenie) dokumentacji technicznej RWD-21 – eksponatu Muzeum Lotnictwa - z zastosowaniem laserowej techniki 2D i 3D, co skróci zdecydowanie proces wyjściowy, dając jednocześnie możliwość wykonania geometrycznej trójwymiarowej symulacji konstrukcji samolotu do prezentacji z wszelkich możliwych punktów i kątów widzenia. Daje to możliwość sprawdzania na bieżąco czy np. poszczególne elementy konstrukcyjne nie kolidują ze sobą. 
Tak sporządzona dokumentacja pozwala na przeprowadzenie koniecznych obliczeń wytrzymałości i wykonanie rysunków roboczych wszystkich części szkieletu konstrukcji. Jak wiadomo w całości drewnianej.
Tu oczywiste pytanie – czy istniejąca „kopia nie kopia” RWD-21 może stanowić wystarczającą podstawę do prac odtwórczych ? Zachowane zdjęcia z odbudowy RWD-21 w Dęblinie w latach 1985 – 95, których wybór zaprezentowaliśmy na tej stronie internetowej niedawno, wskazują że ilość i stan zachowanych części samolotu pozwalał na wykonanie (odwzorowanie) elementów brakujących i zrobiono to z perfekcją. Tak więc geometria samolotu – zewnętrzna i wewnątrz – będzie na pewno poprawna.
Co już jest i co dalej ?
Jest silnik Walter Minor 4-III 105 KM (zachowany w muzealnym RWD-21 oryginał to Cirrus Minor 90 KM) jest do dyspozycji odpowiednie dla konstrukcji drewno.
1 marca zebrał się w Muzeum Lotnictwa zaproszony przez J. Kołodzieja zespół potencjalnych wykonawców. Po prezentacji wspomnianych wyżej zdjęć i możliwości sporządzenia dokumentacji nastąpił opracowany przez kol. Jurka wstępny przydział zadań dla zadeklarowanych do dzieła odbudowy mistrzów – piszę to słowo bez przesady, bo każdy z nich ma wieloletnią praktykę i uznanie w dziele budowy sprzętu lotniczego. A chodzi o to, by główne części samolotu powstały w miarę jednocześnie w celu szybszej finalizacji całego projektu.
Potem wszyscy udali się do hangaru, w którym wystawiony jest RWD-21, nie tyle by oddać mu hołd, ile dokonać wstępnych pomiarów geometrii i masy samolotu.
Nie podaję tu nazwisk wykonawców – widoczni są na zdjęciach - nastąpi to w odpowiednim czasie.

ZbS

                                                                                                                          A p e l

Jeśli ktoś miałby jakiekolwiek materiały związane z samolotem RWD-21 i byłby uprzejmy nam je udostępnić, prosimy o kontakt .

Andrzej Sarata                     andrzej.pilot_kat@vp.pl                     tel.  602 576 637

Jerzy Kołodziej                    tulakul @op.pl                                           tel. 604 394 949

Zbigniew Sułkowski        zbigniewsulkowski@wp.pl                 tel. 698 355 492

 

2025-03-01
Zegarki lotnicze i ..."lotnicze"

Zamieszczone w winietce zdjęcie reklamowe szwajcarskiego producenta renomowanych zegarków lotniczych “Aviator” nawiązuje do serii historycznej, upamiętniającej rozwój lotnictwa na wybranych konstrukcjach, patronujących kolejnym seriom ekskluzywnych czasomierzy. Są nimi - Bristol Scout z I wojny, DC-3 Dakota. P-39  Airacobra, P-63-Kingcobra i Mig-29. Ich wizerunki widnieją na rewersie koperty.
W 2003 r ze szwajcarskiej firmy Fortis wyszła też kolekcjonerska seria zegarków z RWD-5 na cyferblacie, wcześniej też z RWD-6 w liczbie 1932 egzemplarzy (1932 to rok II Challange’u). Zegarki naręczne „iluminowane” wizerunkami samolotów nie są rzadkością, pytanie czy są rzeczywiście lotnicze ? Odpowiem – i tak, i niekoniecznie. I cofnę się w przeszłość. 
Już dziewiętnastowieczna kolej jako skomplikowany system techniki i ludzi- operatorów mogła funkcjonować tylko w koordynacji z precyzyjną miarą czasu. Dlatego kolejarze – funkcjonariusze ruchu – zostali wyposażeni w ręczne zegarki kieszonkowe („cebule”) szwajcarskiej firmy Roskopf z parowozem na tarczy. Ale nie obrazek był wyznacznikiem najistotniejszym, bo tym była punktualność, niezawodność działania i zadziwiająca odporność na uderzenia, mówiono – „tymi zegarkami można gwoździe wbijać”. Sam je zresztą widziałem u maszynistów dyndające na łańcuszku u pasa, obijające się o to i owo.
Były więc Roskopfy pierwszymi w historii zegarkami profesjonalistów. Kolejnymi były zegarki wojskowe niezbędne do koordynacji działań różnych formacji. Podczas I wojny wyposażyła w nie swoich żołnierzy armia pruska. I były to- o zgrozo ! -zegarki naręczne. Wykrzyknik dotyczy faktu, że pojawiające się od końca XIX w zegarki na rękę były noszone wyłącznie przez kobiety. No cóż, postęp wymusza zmiany w obyczajności „noszenia się” ; wiek XX oblókł więc niewiasty w spodnie, a damskie zegarki ulokował na męskich nadgarstkach.
Wielki w tym był udział Charlesa Lindbergha, zdobywcy Atlantyku z 1927 r. Lindbergh zadowolony z sukcesu miał do techniki jedno zastrzeżenie – bulwersowała go funkcjonalność stosowanego w locie czasomierza. Postanowił temu zaradzić. 
Tu trzeba zaznaczyć, że pojedynczo wykonywane zegarki dla lotników pojawiały się już wcześniej, taki wg własnego pomysłu zamówił w 1904 r Santos- Dumont, a pokonujący La Manche w 1909 r Luis Bleriot miał na przegubie również specjalnie wykonany szwajcarski Zenith. Lindbergh pomyślał natomiast o produkcji masowej. I szybko we współpracy z Philipem van Horn Weemsem i szwajcarską f-mą Longines opracowany został optymalny zegarek lotniczy. Jego cechy :

- zakładany na rękę – spojrzenie to ułamek sekundy, minimalizacja niepożądanych wstrząsów
- duża tarcza, do 55 mm średnicy, czarna, czytelniejsze białe, fluorescencyjne cyfry arabskie
- żadnych dodatkowych znaków, nawet logo firmy na cyferblacie, trójkąt w miejscu „12”
- duża koronka (pokrętło) by ułatwić uchwycenie w grubej rękawicy
- pasek zegarka wystarczająco długi, by dało się zapiąć na rękawie kurtki
I oczywista niezawodność sprawdzona w skrajnych temperaturach, w pięciu różnych położeniach, oraz wodoszczelność – latano wówczas w nieogrzewanych lub odkrytych kabinach. Później przybył jeszcze chronograf (stoper) a w dalszej kolejności okrągły obrotowy suwak logarytmiczny – tarcza do synchronizowania czasu i pierścień do błyskawicznego obliczania równania czasu i określania własnej pozycji.
Udoskonalone suwaki służą do działań matematycznych, pomagają obliczać kąty, średnią szybkość lotu, zużywanie paliwa, zasięg w aktualnie panujących warunkach meteo, zboczenie kursu itp. itd.
Potrzebne jeszcze takie urządzenie dla pilota przy postępie elektroniki dzisiaj ? Przy całym dla niej uznaniu na wszelki wypadek nie rezygnuje się z tradycyjnych wskaźników na tablicy przyrządów (przynajmniej w samolotach sportowych) więc i te na nadgarstku przydatne.
Ktoś powiedział, że „zegarki na ręce” zawdzięczamy lotnictwu. W dużej mierze na pewno. W końcu pojawiły się w okresie wielkiego aplauzu dla lotnictwa i wszystkiego, co się z nim łączyło.
Zegarki na rękę – jakiekolwiek - są dziś powszechne i pewnie będą. Chociaż ? Pokaż nastolatkom zegarek ze wskazówkami, zdziwisz się, ilu ci powie która godzina. A taki klasyczny zegarek od II wojny do dziś pełni jeszcze inną ważną rolę w lotnictwie - pilot słyszy przez radio : Uważaj, na godzinie trzynastej masz helikopter !
Co za nonsens ? Ano, w wyobraźni przed tobą tarcza zegara. Godzina 12.00  (trójkąt) leży idealnie na osi lotu. Baczyć na obiekt lecący na przedłużeniu kąta godz. 13.00. 
I w ten sposób ważny komunikat przekazany został jasno i błyskawicznie.
Zegarki lotnicze, te profesjonalne, jak i szpanerskie gadżety są reklamowane przez renomowanych wytwórców z całego świata, jako dla wszystkich, bo „przy zakupie nie sprawdza się licencji pilota”. A mieć coś wyróżniającego to w końcu ludzkie.
A ja „If i were a rich man” /”Gdybym był bogaty”/ mógłbym zamieścić ogłoszenie : Mam dużo pieniędzy, można oglądać między 15.00 a 17.00. I nosiłbym na mankiecie Rollexa z diamentem i F-35 na kopercie. A w windzie miałbym wariometr.

ZbS


 

2025-02-23
Eksponat RWD-21. Renowacja ? Replika ? - ostateczne uporządkowanie faktów

Stowarzyszenie Lotnictwa Eksperymentalnego od początku istnienia poczuwa się w jakimś wymiarze do roli kustosza pamięci konstrukcji i konstruktorów RWD. Stąd jeszcze jeden materiał dotyczący reliktu – w jakimkolwiek pojęciu – samolotu RWD-21 (SP-BPE) z 1939 r. 
Po uzyskaniu od kol. Wojciecha Klimka materiałów dotyczących - użyjmy słowa “restauracji”  samolotu w Dęblinie w latach 1985 - 95. Zdjęcia i kopie dokumentów otrzymał Wojciech od pułkownika Wiesława Szymkowskiego,  inicjatora pracy przy samolocie, a właściwie tego, co z niego pozostało w Wojskowych Zakładach Lotniczych nr 3. Prezentowane niżej zdjęcia są ilustracją skutków różnych postaw ludzkich wobec dobra publicznego -zarówno  poświęcenia w ratowaniu unikalnego zabytku, jak niestety również złej woli i głupoty.
Teraz fakty :
1947 r.
Internowany w Rumunii były SP- BPE przyprowadzony przez W. Kasprzyka do Polski. Przechodzi remont kapitalny i lata w Aeroklubie Warszawskim.
1950 r.
Wykreślony z eksploatacji samolot trafia do Muzeum Komunikacji we Wrocławiu. Konkretnie jego składnicy w Pilawie.
1963 r. 
RWD-21 przekazany do Muzeum Lotnictwa w Krakowie. Według opracowania (Monografii RWD-21) K. Rauchfleischa i M. Chawińskiego dochodzi wtedy do „siekierezady” samolotu – by go upchnąć w wagonie został “rozczłonkowany” z użyciem piły i siekiery (sabotażyści czy idioci ?)
W takim stanie i zdekompletowaniu RWD-21 znalazł się w Krakowie. Na eksponat się nie nadawał.
1985 r.
Kilku oficerów z Wojskowych Zakładów Remontowych nr 3 w Dęblinie - nazwiska podam alfabetycznie  ze stopniami jakie ostatecznie uzyskali- ppłk inż. Stanisław Głowinkowski, mjr mgr inż. Waldemar Kamiński, mjr mgr inż. Roman Niedzielski i ppłk inż. Wiesław Szymkowski  podejmuje się przywrócić zachowanym szczątkom kształt pierwowzoru. Pomagają im  modelarze z miejscowego  Liceum Lotniczego. Żmudne prace trwają aż 10 lat.
Jak widać na zdjęciach, stan  RWD-21 był “tylko kląć i płakać”, ale na podstawie ocalałych elementów można było odtworzyć brakujące i montować w całość. Dokumentacji technicznej oczywiście nie było. Powstawała dopiero w trakcie kolejnych etapów pracy nad maszyną, która z założenia nie miała być latającą, niemniej poszczególne elementy konstrukcji, w tym wszystko to, czego z zewnątrz nie widać,  były wykonane perfekcyjnie.
Oddaję tu szacunek wymienionym z nazwiska - i nie - wykonawcom,  tym bardziej , że część ich już nie żyje.
1995 r. 
Zmartwychwstały samolot ze sprawnym autentycznym silnikiem wraca do krakowskiego Muzeum. 
Są tacy, co wybrzydzają. Niech ! 
Dla koneserów i tzw. filutków miałbym taką dygresję :

Ze środowiska krakowskich historyków sztuki słyszałem taką opinię – Nikt nie potrafi określić, ile w odrestaurowanym Wawelu jest autentyku, a ile z pomysłów Szyszko-Bohusza.
Profesor Adolf Szyszko-Bohusz kierował w latach 1912 -1939 pracami konserwatorskimi na potwornie zdewastowanym przez Austriaków zamku wawelskim.
Z zachowaniem właściwych proporcji można by to odnieść do sfinalizowania  innych renowacji. Z tym, że w przypadku RWD-21 nietrudno ustalić, ile “historycznej substancji” w samolocie pozostało.
ZbS
 

2025-02-12
Paweł Agaciak nie żyje

Paweł Agaciak nie żyje .

Był wśród nas … Był jednym z nas w Stowarzyszeniu Lotnictwa Eksperymentalnego, do którego wpisał się kilka lat temu. Ale od, można rzec dziecka był  z ducha i krwi lotnikiem, a od lat pięćdziesięciu licencjonowanym pilotem – szybowcowym, samolotowym, balonowym i paralotni.
Z wykształcenia fizyk, co daje określone i racjonalne odbieranie wszechrzeczy, w których żyjemy, realizację swego człowieczeństwa i pasję życia znalazł w żywiole powietrza. 
Związał się z lotnictwem zawodowo jako instruktor pilotażu, oraz na stanowiskach dyrektorów Aeroklubu Łódzkiego i Krakowskiego, od 2011 r pracował w Urzędzie Lotnictwa Cywilnego, miał własną firmę doradztwa w zakresie szkolenia lotniczego, a we współpracy z krakowskim Muzeum Lotnictwa przez kilka lat pełnił szczególnie ze względu na warunki odpowiedzialną funkcję Dyrektora Małopolskich Pikników Lotniczych. A swój życiowy staż zawodowy dopełnił na stanowisku Szefa Wyszkolenia Aeroklubu Podhalańskiego w Łososinie Dolnej.
I Łososina znaczyła dla Niego chyba coś więcej. W każdym razie, już poważnie chory, ostatni samodzielny lot wykonał właśnie w Łososinie 29 czerwca 2024 roku. Na naszym przywróconym do życia RWD-5R.

Pogrzeb ś.p. Kolegi Pawła Agaciaka nastąpi 11 lutego b.r. o godz. 11.00 na cmentarzu w Podgórkach Tynieckich.
Małżonka uprasza o nieskładanie wieńców czy kwiatów na grobie, kto miałby taką intencję, niech pieniążki wpłaci na Fundację Serdecznej Troski na Rzecz Osób Przewlekle Chorych i w Podeszłym Wieku.

Konto : 29 1020 2892 0000 5602 0235 7127

Na zdjęciu - podczas ostatniego lotu

2025-02-04
RWD-21, "Dla pilota" i - ale porobiło się !

Ilustracja obok to  sfotografowany fragment  tablicy informacyjnej przy eksponowanym w krakowskim Muzeum Lotnictwa  RWD-21.  Zamieszczony na niej tekst  podsumowuje taka informacja :
Prezentowany RWD-21 po wojnie wrócił z Rumunii i eksploatowany był w Aeroklubie Warszawskim do 1950 r.  Po skasowaniu samolot przekazano Muzeum Komunikacji, skąd przez Wrocław trafił do  Muzeum Lotnictwa w Krakowie. Remont płatowca przeprowadzono w Wojskowych Zakładach Lotniczych nr 3 w Dęblinie. Renowacji poddano również silnik, który uruchomiono.
Wracam do tematu, bo artykuł zapożyczył portal “Dla pilota” o czym do dzisiaj nie wiedziałem. Miła to dla nas wiadomość, ale jest i łyżka dziegciu . Znalazł się bowiem komentator  “Andy”, który ostro zarzucił mi nieprawdę, bo “ samolot został porąbany na opał”, na kawałeczki, nic z nich nie dało się zrobić,  więc został odbudowany od podstaw, co zaprzecza przytoczonej przeze mnie powszechnej opinii, że w krakowskim Muzeum ( i w Polsce) zachowały się  cztery przedwojenne autentyki - samoloty produkcji polskiej.  Od razu tu zaznaczę, że  kłóci się to jakoś  z oficjalnym “muzealnym” opisem wystawionego eksponatu, bo przecież określenie “remont płatowca”  to  nie  odbudowa (odtwarzanie od zera)  
Pisząc, oparłem się również na wiedzy osób, których kompetencji nikt nie kwestionuje. Niestety nie udało mi się zamieścić  odpowiedzi w portalu “Dla pilota” , w bezpośrednim odniesieniu do krytyki  ze strony Andy'ego,  czynię to na stroniczce niniejszej. I jeszcze jedno - Andy powołał się na swój tekst  o sklejce braci Konopackich z Mostów napisany już pod pełnym imieniem i nazwiskiem, czym stał się niejako bliższym, a że - po czynach ich, poznacie je - mogłem i ja się dowiedzieć dużo dobrego o panu majorze z Sokółki.  A sam ciekawy materiał o Konopackich przy okazji przemówił na moją korzyść.
A więc Panu  majorowi S.M. dziękuję z najwyższym uszanowaniem  ;  jedna z mądrości narodu głosi, że "prawda jest jak ... nieprawda, bo każdy ma swoją". Moja nieprawda dotycząca powojennych losów RWD-21 wynika z z faktu przynależności do nie wszystko wiedzących amatorów, więc poszukujących światłodawców o uznanym autorytecie. Więc pisząc, szukam i znajduję :

1. Andrzej Glass "Polskie konstrukcje lotnicze 1893 -1939" :
" SP-BPE ... po wojnie wrócił do kraju ... W stanie uszkodzonym znajduje się w Muzeum Lotnictwa w Krakowie

2. Portal "Samoloty w  lotnictwie polskim" :
Po wojnie jeden RWD powrócił do Polski i obecnie znajduje się w Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie .

3. Stanisław Margielewicz "Bracia Konopaccy z Grodzieńszczyzny" - Portal : isokolka.eu - artykuł z 4 08 2022 r :
"Kilkanaście lat temu odnaleziono w r a k samolotu RWD-21 wykonany ze sklejki braci Konopackich. Mimo dziesiątków lat składowania w warunkach dużej wilgotności (...) elementy wykonane z niej nie posiadały śladów pasożytów ... etc." 
Wrak ?
Miałbym jeszcze parę przykładów na obronę swego pisania, ale czy po tym nr 3 jeszcze to konieczne ?
Bo - z najwyższym uszanowaniem - jak szeregowy rezerwy ma nie wierzyć majorowi ?
A "wrak", "remont płatowca", "samolot ... w stanie uszkodzonym" to w znaczeniu coś więcej niż tylko jakieś szczapki i drzazgi po siekierze .
W kwestii „porąbany nieporąbany” postawiłbym na consensus – “porąbać  na opał” oznaczało kiedyś w żargonie lotniczym - samolot na szmelc, bo się do lotu nie nadaje. Czyli aparat latający unicestwić, co jednak tu nie do końca  nastąpiło, bo jednak jakiś RWD-21 jest. Jak my wszyscy napowietrzni – porąbani, ale z nadzieją, że nie całkiem.
A sprawa istotniejsza to nasuwająca się  chmura domysłów/pomysłów – jeśli RWD-21 ma sprawny silnik, a jest rzeczywiście repliką - o czym światlejsi ode mnie wiedzą lepiej - zbudowaną zgodnie z regułami sztuki , a nie lata tylko z braku odpowiedniego papieru, to … ???

Zb.Sułkowski 

 

 

 

2025-01-30
RWD-21

W latach dwudziestych XX wieku, gdy lotnictwo okrzepło na dobre, pojawiło się zapotrzebowanie na małe samoloty do lotów sportowo – przyjemnościowych. Zainteresowanymi obok osób prywatnych były licznie powstające aerokluby zrzeszające miłośników latania za niewygórowaną cenę, więc czynnik ekonomiczny był dodatkowym wymogiem dla konstruktorów. Samolot sportowy powinien też być nie za trudny w pilotażu i … w miarę wygodny. 
Pierwszymi konstrukcjami o takim przeznaczeniu były początkowo nieduże najczęściej dwumiejscowe dwupłatowce, szybko wyparte przez jednopłatowce górnopłaty czy to w układzie „parasol” – skrzydło umocowane na wspornikach nad kadłubem, kabiny otwarte, w Polsce RWD-8, - 10 i -17 , czy też tzw. „ślepej myszy” – płat leży na kadłubie, lotnicy siedzą wewnątrz i mają dach nad głową, a po bokach spore nieoszklone otwory, przez które podziwiają mijany krajobraz, a jak trzeba, to wychylają się, by coś zobaczyć do przodu . Tego typu rozwiązanie techniczne miały RWD - 1, - 2, - 3, - 4 i -7. Plusem tego typu koncepcji była lepsza aerodynamika, minus zaprezentowałem wyżej.
Zupełnie nowatorską konstrukcję reprezentował RWD- 5, górnopłat z zamkniętą, bogato oszkloną kabiną z widocznością do przodu. I układ tego typu w lotnictwie sportowym ma się jak najlepiej do dzisiaj. Niemniej postęp techniczny, oraz wspomniany wcześniej aspekt oszczędności w lotnictwie sportowym już na początku lat 30-tych skierował uwagę na konstrukcje dolnopłatowe. Ich zaletą jest znacznie mniejszy opór powietrza – tym samym lepsze osiągi da się uzyskać przy mniejszej mocy silnika, a więc i taniej. 
Przypomnę, że dwumiejscowy Zlin XII pana Baty z 1935 r z silnikiem (tylko) 47 KM osiągał szybkość 150 km/godz. Zawody Challange w 1932 i 1934 r wygrały polskie górnopłatowce, ale udział udział dolnopłatów był coraz większy.
Taki ówczesny dolnopłatowiec sportowo- rekreacyjny, dwuosobowy (preferowane były miejsca obok siebie) konstrukcji drewnianej lub mieszanej z silnikiem o mocy poniżej 100 KM z reguły przekraczał prędkość 200 km/h. Dwukołowe oprofilowane owiewkami podwozie stawiało niewielki opór i było tańsze i lżejsze od chowanego.
W Doświadczalnych Warsztatach Lotniczych samoloty RWD pierwszy taki samolot powstał w roku 1935. Był to RWD-16 konstrukcji Andrzeja Anczutina. Nie był zbyt udany. Jego rozwinięciem był w 1939 r RWD-21 tego samego konstruktora. RWD-21 z silnikiem 90 KM okazał się  rewelacyjny, osiągał V max 210 km/h i przelotową 180 km/h przy zasięgu 650 km. Do wybuchu wojny zdołano zbudować z zamówionej serii 3 egzemplarze. Dwa znalazły się w Rumunii. Jeden z nich pilotowany był przez szybownika bez licencji samolotowej, co świadczy o łatwości sterowania dwudziestojedynką. 
Pracujący podczas wojny w rumuńskim lotnictwie (i na rzecz wywiadu brytyjskiego) inż. pilot Witold Kasprzyk zdołał po wojnie rewindykować do Polski 4 RWD-13 i jednego RWD-21. W nagrodę musiał uciekać z PRL-u przed represjami. A w USA zasłynął jako genialny konstruktor lotniczy.
RWD-21 służył w Aeroklubie Warszawskim do 1950 r. Miał szczęście nie być porąbanym na opał, trafił do Muzeum Techniki we Wrocławiu, stamtąd do Muzeum Lotnictwa w Krakowie. Tam razem z RWD-13 stanowią połowę (dwa z czterech) zachowanych w Polsce autentyków przedwojennego przemysłu lotniczego.

Może choćby dlatego warto by na cmentarzu w nowohuckim Grębałowie zapalić świeczkę Witoldowi Kasprzykowi ?

Zb. Sułkowski

2025-01-12
Minął 2024

I minęli się nasi przyjaciele - o Dominik Orczykowski i dyr. Krzysztof Radwan.
A Stowarzyszenie w bieżącej statutowej robocie zaistniało 18 razy - podaję na odpowiedzialność swojej niedoskonałej pamięci. Najistotniejszym niewątpliwie zdarzeniem była obecność RWD-5R na Międzynarodowych Targach Lotniczych w Friedrichshafen w Niemczech. W kraju zaznaczyć należałoby udział w piknikach w  Świdniku,  Zamościu, Lublinie, Pobiedniku …   21 06 sześć samolotów naszego stowarzyszenia uświetniło z powietrza otwarcie sławnego krakowskiego Cogiteonu ; niejako rutynowo od lat wzięliśmy udział w rocznicowych uroczystościach akcji zrzutów alianckich na placówkę "Sojka" w Słopnicach  i “Wilga” w Szczawie. Oczywiście czynny był udział naszych pilotów i samolotów w imprezach  organizowanych przez Aeroklub Podhalański, jak Zlot Samolotów Historycznych i Zawody im. Ryszarda Jaworza.
Niech to daleko niepełne sprawozdanie zilustruje i uzupełni nadesłany serwis zdjęć Krzysztofa Bartoszewskiego z Pikniku w Nowym Targu w lipcu minionego roku.

ZbS

2024-12-31
Tatry z lotu II

Zgodnie z zapowiedzią przegląd fotografii zmieszczonych w kalendarzu. Autorstwo oznaczone kryptonimami RJ – ś.p. Ryszard Jaworz i (ZS) – moje. Zdjęcia były wykonane podczas akcji rozsiewania szczepionki dla lisów, ale nie tylko, z samolotów An-2, Jak-12, Jak-18, Tulak, Remos-3 i RWD-5R. Nie wszystkie są doskonałe, ale zważmy, że większość powstała w warunkach trudnych podczas „lisich akcji”. 
Przelatując nad górami z głową zajętą nie tylko podziwianiem widoków możemy przeoczyć interesujące szczegóły, które jednak utrwalą się na fotoklatce. Dlatego postaram się podzielić przy sposobności informacją czy refleksją dotyczącą niektórych zdjęć. Na przykład :
Zacząłbym od Czerwonych Wierchów o łagodnych, w części trawiastych grzbietach (Zdj. 5 i 11) - Co to za góry, po których ks. Stolarczyk na rowerze jeździł ? - mówiono lekceważąco. Tak – odpowiadają do dzisiaj ratownicy TOPR – ale ksiądz proboszcz Zakopanego miał rower na kwadratowych kołach ! Czyli takie teksty między bajki włożyć. Bo owe obłe wierzchowiny są z różnych stron podcięte nawet kilkusetmetrowymi przepaściami. Zabłądzenia we mgle, pójście na skróty pociągnęły kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych. Pogląd na to dają wspomniane „doliny wiszące”. Określa się tak w wysokich górach takie, których bieg nagle podcina skalny próg o wysokości wystarczającej, by się zabić.
Zdj. 10. W centrum obrazka słowacka Łomnica tylko o 31 m niższa od najwyższego w Tatrach Gerlachu. Na szczycie widoczne zabudowania stacji kolejki i obserwatorium astronomicznego. Ale zwróciłbym uwagę na nieokazały szczyt niżej w wapiennych Tatrach Bielskich – Murań (1890 m) Na zdjęciu widać jak od szczytu opada duży trawiasty upłaz – Jagnięca Zagroda. Nazwa konkretna – owa otoczona pionowymi urwiskami płaśń służyła góralom za pastwisko dla jagniąt, które na cały sezon wypasu wyciągano tam przemyślnym sposobem. Choć nikomu wtedy nie śniło się o „elektrycznych pastuchach”, granice pastwiska były dla zwierzątek raczej nieprzekraczalne. 
Zdj. 9 – Zwróciłbym uwagę na dominujący w tle wierzchołek Krywania (2494 m n.p.m.) narodowej góry Słowaków, symbolu ich tożsamości. Od 1841 r organizowane są masowe patriotyczne wyjścia na szczyt ; szczególnie manifestacyjny wymiar miały za komuny.
I jeszcze numer 8. Tatry są na wypłaszczonym zdjęciu nieco odsunięte dla szerszego widoku. Krajobraz przecina płynąca spod Gerlachu Białka. Jej bieg wyodrębnia z Podtatrza obszar polskiego Spisza - od prawego brzegu rzeki. Ciekawostką jest widoczna po lewej stronie zdjęcia spiska Nowa Biała leżąca na podhalańskim brzegu. To robota dzikiej rzeki, która w XVIII stuleciu zechciała ominąć wieś z drugiej strony. Tożsamości kulturowej mieszkańców to nie zmieniło.
Pierwotny przebieg Białki wyznaczony ciemną linią terasy doskonale na tym lotniczym zdjęciu widać.
Dodać można, że po 1918 r międzynarodowy arbitraż przyznał Polsce 14 wsi spiskich. I tak już do dziś pozostało. Nie licząc tego, że ów obszar znalazł się na wielkiej mapie Orbana. Co nie przeszkadza zresztą poniektórym zbawcom Polski pod ścianą wytapetowaną ową mapą pić palinkę. Palinka rzecz zacna i mocno idąca do głowy.

Zb. Sułkowski


 

2024-12-12
Tatry z lotu

Pod koniec roku zwykle zamawiam wykonanie kalendarza ze zdjęciami na prezent dla kilku przyjaciół. Tym razem za temat obrałem odniebne widoki na nasze najwyższe góry. Graniczne Tatry objęte po obydwu stronach obszarem parków narodowych chronione są m.in. zakazem ruchu lotniczego nad nimi. I bardzo dobrze. Nie dotyczy to śmigłowców służb ratowniczych niejednokrotnie ratującym życie turystom. 
Jest też jeszcze jeden wyjątek -  powietrzna akcja corocznego szczepienia lisów przeciw wściekliźnie obejmuje także Tatry. Zajmuje się tym od lat Aeroklub Podhalański, jest więc okazja “ zaglądnięcia za kołnierz” tatrzańskim szczytom, z czego i mnie udało się przy tej mało pachnącej robocie skorzystać. Rezultatem jest galeryjka zdjęć moich i naszego nieodżałowanego Prezesa SLE ś.p. Ryszarda Jaworza.
Wieloletni turysta, później i przewodnik tatrzański miałem częstą sposobność powietrznych widoków w Tatrach bez konieczności unoszenia się nad nimi,  w dorobku fotograficznym tatrzańskie zdjęcia z samolotu traktuję jako uzupełnienie tych liczniejszych i najlepszych wykonanych “naziemnie”. Najlepsze zdjęcia w górach powstają przy zróżnicowanej pogodzie, podczas  której raczej się nisko nad wierchami nie lata . 
Kontynuując temat, nie można pominąć  fotograficznych dokonań  Ladislava (Laco) Janigi, autora jedynego jak dotąd albumu zdjęć lotniczych całego obszaru Tatr - słowackich i polskich. Ale wcześniej taka historia :

25 czerwca 1979 bez rzeczywistej potrzeby wezwano do Doliny Młynickiej pomoc dla turystki z NRD, która zeszła ze szlaku i doznała lekkiej kontuzji. Z Popradu wystartował z ekipą ratowniczy śmigłowiec Mi-8 nie nadający się do takiej służby w górach, ale tylko takim Zahranna Horska Slużba dysponowała. We wskazanym miejscu poszkodowanej nie dostrzeżono – powędrowała w międzyczasie do Szczyrbskiego Plesa – więc helikopter zaczął krążyć nad rozgrzanym w upale skalnym kotłem, aż stracił aerodynamikę, runął w dół i eksplodował.
Z dziewięciu ludzi na pokładzie ostatecznie przeżyło dwóch, jednym był naczelnik Horskiej Slużby Laco Janiga.
Dopiero po roku zaczął chodzić, dużym wysiłkiem charakteru przełamał traumę i wrócił i do gór, i do latania nad nimi. Co więcej, przy sposobności lotów ratowniczymi śmigłowcami i Cessną 172  fotografował szczyty i doliny, aż  zgromadzony materiał pozwolił na opracowanie albumu „ Tatry z oblakov”. Jako ratownik i „horsky vodca” Janiga nadał albumowi charakter przewodnika po Tatrach – na krajobrazowe ujęcia zostały naniesione szlaki turystyczne, nazwy terenowe i niezbędne informacje. 
Ale przede wszystkim urzekają same zdjęcia gór i dolin często z bardzo oryginalnej perspektywy. Dlatego też „Tatry z oblakov” doczekały się już kilku wydań.

A zdjęcia do kalendarza na rok 2025 zamieszczę wraz z komentarzem w “następnym odcinku serialu”.

Zb. Sułkowski

2024-12-10
Pożegnanie jesieni

Zanikają pory roku, ale jeszcze egzystują ; listopad dość listopadowo się kończy, co go zastąpi - sam Bóg wie. A tu telefon od Jurka – Jesteś w domu ? - Tak. A ty skąd dzwonisz ? - Od nieba. Zaraz będę nad tobą i zakręcę do zdjęcia ! 
Z samolotu komórką ! I nawet dźwięku silnika nie słyszałem ! Postęp elektroniki już nawet nie zadziwia.
Aparat do ręki, oczywiście nie ten, co należy, rozrosłe także moim staraniem drzewa szersze widzenie utrudniają, a już słyszę silnik Vulcana, nie zdążę lepiej niż między gałęzie, może zawróci przez kawałek czystego nieba … Zawrócił. Co bodaj jako udokumentowałem. Zabawa – dla Jurka godniejsza uwagi, dla mnie malutka, ale też cieszy. „Bo wy, emeryci, zupełnie jak dzieci …” itd. A co dalej, to jedynie na ucho ze względu na ewentualność owych dzieci w pobliżu.
Wracam do domu, a tu poczta znad Bałtyku od bratańca „ptasiarza”, bo alarm na całą Polskę – do Trójmiasta samotnie z Oceanu Arktycznego przyleciała mewa modrodzioba (!) Żyje bardziej na lodzie niż lądzie podbiegunowym, wielka rzadkość poprzednio widziana na polskim wybrzeżu 35 lat temu. Więc również z Limanowej trzech fanów awiofauny pognało w środku tygodnia na Hel, mając tam od pociągu do pociągu z powrotem trzy godziny i nadzieję, że ptaszek we Władyslawowie będzie. I był. Ku radości kilkuset (chyba nawet więcej) ptasich wariatów od kilku dni pielgrzymujących z całego kraju nad morze. A biała niebieskodzioba, z naiwną ufnością wobec najbardziej niszczycielskich stworzeń globu, pozowała z bliska – patrz zdjęcie – i na lądzie, i na wodzie, i w powietrzu.
Zbiorowe wędrówki powietrzne ptaków na dystansie tysięcy kilometrów są przedsięwzięciem o tyle bezpieczniejszym, że wspólnota zapewnia w locie wsparcie aerodynamiczne i jakieś duchowe (?) Samotna polarna mewa, lecąc również parę tysięcy kilometrów, mogła liczyć tylko na siebie i łut szczęścia. Powinien to docenić każdy, kto na jakikolwiek sposób dysponuje skrzydłami. 
Mający skrzydła winni żyć w zgodzie. Nie lubię polowań, a już w żadnym przypadku nie strzelałbym do ptaków /Tadeusz Schiele - taternik, lotnik, pisarz/

Zb. Sułkowski

 

2024-11-27
Szlakiem Magellana

Dwóch naszych kolegów ze Stowarzyszenia Lotnictwa Eksperymentalnego – Andrzej Sarata i Piotr Wszołek - rozpoczęło, jak sami określili, wyprawę życia, by w trzydzieści parę dni okrążyć drogą na zachód Ziemię i odwiedzić wszystko, co przy trasie podróży najważniejszego. Oczywiście, nie skorzystają z samolotu turystyczno-sportowego, choć „Iskierka” Andrzeja ma jeden przelot transatlantycki zaliczony. Nie o rekordy tu chodzi. Czarterowym Dreamlinerem „LOT-u” pierwszy przeskok z Polski do Meksyku, skąd po kilkudniowym programie zorganizowanych przez biuro turystyczne, dalej już samodzielnie we dwójkę, by posuwając się południkowo przez kilka krajów Ameryki Łacińskiej, wystartować z południowego krańca Chile przez Pacyfik do Nowej Zelandii. 
Tydzień pobytu w tym niezwykłym kraju i kolejny już na kontynencie australijskim. Będzie gorąco, bo na południowej półkuli już lato. Za to nocą zaświeci naszym argonautom Krzyż Południa.
Z Australii najdłuższy przelot nad wodą – przez Ocean Indyjski do Emiratów Arabskich, gdzie krótszy popas i powrót do Europy.
Jeszcze w 1872 r genialny Juliusz Verne napisał bestseler „W 80 dni dookoła świata” ; bohater powieści Mr F. Fogg założył się, że korzystając z regularnej komunikacji (parowce i kolej) dokona takiego wyczynu. Udało mu się tylko dlatego, że potrafił  w oryginalny sposób pokonywać nieprzewidziane przeszkody. Naszym obieżyświatom aż tak niesamowite jak panu Foggowi przygody raczej nie grożą, ale jako ludzie przewidujący tak rozłożyli osobisty bagaż do dwóch waliz, by móc z jedną kontynuować podróż przy minimum komfortu.
- Będziemy lecieć kolejno dwunastoma samolotami różnych linii, nieubłagana statystyka wskazuje, że nie ma co liczyć, że na wszystkich etapach bagaż w całości trafi nam do rąk – tłumaczył Andrzej.
Jednak tego życzymy.
I opieki dobrych aniołów codziennie, bo wiadomo : antypody (Australia) to tylko wymysł diabelski, ziemia jest płaska, jedynie Polska jest okrągła - kto nie wierzy, bez trudu wygoogla taki globus w internecie. Dlatego po pomyślnym powrocie naszych dzielnych kolegów będziemy darzyć ich zasłużonym podziwem, a dziewczyny dodatkowo niejakim sentymentem.

Gdy 100 lat temu nastała w lotnictwie pionierska era dalekich przelotów, amerykański pilot, jednooki Wiley Post niewątpliwie sugerując się powieścią Verne’a, postanowił skrócić literacki rekord Fileasa Fogga i okrążyć lotem ziemski glob w 8 dni. Próbę podjął w 1931 r na jednosilnikowym Lockhed „Vega” i ustalony czas przekroczył o ponad 15 godzin. Ale w drugim „podejściu”, w 1933 r już 8 dni wystarczyło. 
Jest i polski precedens. W 1997 r Polak Waldemar Miszkurka zrealizował oblot naszego globu specjalnie przygotowanym mieleckim An-2 nr rej. SP-DLA. Dość optymistycznie zaplanował na to połowę czasu p. Fogga – 40 dni. W praktyce lot z Mielca do Mielca zajął mu jednak 91 dni.

Pytanie, czy ma z tym coś wspólnego dalekodystansowa wycieczka naszych przyjaciół ? Ma. Podobnie jak przedsięwzięcia tuż powyżej wspomniane jest fascynującą przygodą i bezsprzecznie wydarzeniem o charakterze sportowym. A po co ? Poetycka odpowiedź sprzed dwustu lat :
„Niechaj, kogo wiek zamroczy, chyląc ku ziemi poradlone czoło,
takie widzi świata koło, jakie tępymi zakreśla oczy.”
Z czym więc do takich, z których starszy ma zaledwie 60 lat … ?

Zb. Sułkowski

W winietce Boeing-787 „Dreamliner” sfotografowany ze startującego z Okęcia RWD-5R

2024-11-17
Odwiedziliśmy Eugeniusza

9 listopada b.r. w kilkoro przedstawicieli SLE pojechaliśmy do Międzybrodzia Żywieckiego, by na miejscu wiecznego spoczynku uczcić pamięć naszego Kolegi, założyciela Stowarzyszenia Lotnictwa Eksperymentalnego i inicjatora budowy repliki RWD-5 Eugeniusza Pieniążka(1936- 2020) Po przyjeździe, w towarzystwie żony Gienia i naszej od lat Koleżanki – Janiny - udaliśmy się na miejscowy cmentarz do grobu naszego pierwszego Prezesa.
Po krótkim ceremonialnym i osobistym oddaniu tego, co się zmarłym należy, złożyliśmy deklarację i uzyskaliśmy od Janiny zgodę na ufundowanie nowego grobowca z wyraźnym akcentem lotniczym w kształcie.
Taki właśnie wygląd ma na tym samym cmentarzu grobowiec ś.p. Bolesława Zonia, który w 2000 r dokonał pierwszego oblotu RWD-5R. Uważamy, że Eugeniusz Pieniążek zaliczany przecież do „legend lotnictwa polskiego” na taki symboliczny znak pamięci na ziemi ze wszech miar zasługuje.

2024-11-10
Autor Stanisław Skarżynski

Po atlantyckim sukcesie w 1933 r Stanisław Skarżyński znalazł się w roli - trochę niechcianej, bo był to człowiek skromny - dobra narodowego, co odczuwał bardziej jako zobowiązanie niż korzystanie ze splendorów. Naturalnym obowiązkiem było opisanie wyczynu, który w światowej skali lotniczego pokonywania Atlantyku stanowił może jeden z epizodów, ale dla Polaków w kraju i za granicą miał znaczenie olbrzymie. Wydania książki podjął się Aeroklub Polski.
Cóż na to autor ? Pisać, jak wszyscy wykształceni w tamtej epoce umiał, miał też już pisarskie doświadczenie – kilkakrotnie wznawiane „25 770 kilometrów pond Afryką”, reportaż z rajdu afrykańskiego na samolocie PZL-Ł2 w 1931 r. Teraz jednak rzecz była donioślejsza. I tym samym trudniejsza.
Skarżyński zdawał sobie sprawę z problemu : Piszę dla szerokich mas, a więc muszę uprzystępnić zagadnienia lotnicze - znudzi to moich kolegów (lotników) W locie zdobyłem pewne doświadczenia fachowe, którymi chciałbym podzielić się z kolegami - to znudzi laików.
Nie chciał też by relacja miała charakter suchy i patetyczny, wiedział, że humorystyczny sposób przekazu zjednuje czytelnika, ale gdy zahacza o osoby znane z nazwiska, jest niedopuszczalny - ludzie bywają drażliwi i przeczuleni. Jeszcze kwestia sensacji – Lot przez Atlantyk - „sensacja !” Sam jeden w ciemną noc nad wodą i to dużą wodą. A tu zupełny brak mrożących krew wrażeń i wyrażeń !
No bo autor nie miał zamiaru straszyć, przeciwnie – chciał uświadomić, że dobrze przygotowany teoretycznie lot, sprawny w nawigacji pilot na niezawodnej, choć niewielkiej maszynie latającej jest w stanie w kapeluszu i pod krawatem „dużą wodę” bezpiecznie pokonać. A jedyną „sensacją”był w Brazylii ów zwyczajny garnitur i kapelusz rajdowego pilota.
Książka Stanisława Skarżyńskiego „Na RWD-5 przez Atlantyk” ukazała się w 1934 r w eleganckiej oprawie, z licznymi ilustracjami i zdjęciami wysokiej jakości. Przejdźmy do treści.
Zacznę od liczb, z których wniosek zaskakuje – ze 167 stron tekstu samemu lotowi przez ocean autor poświęcił „aż” 13. No cóż, brak „sensacji” – jak się nic złego nie dzieje, to nie ma powodu słownie się rozwodzić. Skarżyński tak skonstruował narrację tego rozdziału, że najciekawiej się czyta o tym, co się działo tuż przed startem i po wylądowaniu w brazylijskim Maceio. No dobrze, ale o czym reszta ?
W tekście książki często spotyka się wyraz „propaganda”. Dziś to słowo ma ujemną barwę emocjonalną, bo przylgnął do niego cień jakiejś politycznej nieszczerości. Dlatego dzisiaj lepiej brzmi „promocja”. Skarżyński używa słowa „propaganda” w rozumieniu z tamtych lat – rozpowszechnianie wiedzy o tym, co dla nas wartościowe. W tym przypadku dotyczy osiągnięć polskiego lotnictwa, będącego także miernikiem rozwoju cywilizacyjnego kraju. Ważne to było w Ameryce Południowej także dlatego, że spora część polskiej emigracji w końcu XIX w zasiedliła Brazylię, Argentynę i inne tamtejsze kraje. Dziś do polskiego rodowodu przyznaje się ok. 2 i pół miliona mieszkańców tego kontynentu.
Skarżyński wykazał się sporą wiedzą historyczno-socjologiczną – wspomniał, że za czasów zaborów los polskich osiedleńców był szczególnie ciężki w porównaniu z innymi nacjami – Niemcy czy Włosi mieli wsparcie ze strony własnych rządów, a naszym często nawet nie chciano uznać polskiej narodowości. Dlatego po roku 1918 tak bardzo dowartościowywał ich wyczyn Skarżyńskiego. Tym bardziej, gdy widzieli z jakim poważaniem traktują polskiego lotnika przedstawiciele władz Brazylii czy Argentyny. Skarżyńskiego cieszył dorobek rodaków na obczyźnie, niemniej nie krył w książce tego, co mniej mu się podobało n.p. że podobnie jak w USA polskie stowarzyszenia nie potrafią ze sobą współpracować czy wręcz zwalczają się. Więc odwiedzając różne miasta, nie przyjmował zaproszeń od jednej organizacji i prosił o spotkanie z - jak to określał - „Rodziną Polską” czyli przedstawicielami wszystkich istniejących związków.
Ponieważ „Na RWD-5 przez Atlantyk” jest dziś także dokumentem czasu, warto zwrócić uwagę na zmiany w „odcieniach znaczenia” wyrazów „ kolonia”, „kolonializm”, „kolonialista”. Dzisiaj słusznie noszą one negatywną konotację, ale jeszcze przed wojną niekoniecznie. Istniała w Polsce „Liga Morska i Kolonialna”, a gromady oszołomów urządzały wrzaskliwe wiece pod hasłem „Kolonie dla Polski !”, ale Liga przede wszystkim skutecznie propagowała zaniedbaną ideę morskiego okna na świat – skutkiem był zakup żaglowca „Dar Pomorza” ze składek społeczeństwa czy rozwój żeglarstwa, natomiast pod słowem „kolonialista” nie krył się opasły imperialista z batem nadzorujący zmuszonych do pracy czarnoskórych, lecz osadnik zagospodarowujący nieużytki w obcym kraju. Stąd określenie „kolonia polska’ na zbiorowisko rodaków gdzieś w świecie, dziś zastąpione „Polonią”.
Dokumentem czasu są też zjawiska kulturowo- obyczajowe, choćby w zmienności wzorów piękna : Pani mimo wysokiego wzrostu zgrabna i dobrze zbudowana … wysokość kobiety przeszkodą urody? Polski kanon piękna ówczesnych, powiedzmy ... średniego wzrostu Polek.  Dziś to już bez znaczenia.
Skarżyński, Condoro Silencieso (Milczący Kondor) wciśnięty w smoking i jeszcze ciaśniejszą reprezentacyjną hiperpoprawność towarzyską pozwalał sobie dla odprężenia na zapis złośliwostek np. … stół zajmowany przez same panie, reprezentujące wszystkie pokolenia, jakie mogą się zmieścić w okresie 70 lat.
 W ten sposób autor odreagowywał, również dla dobrostanu czytelnika, długawe i nudnawe fragmenty poświęcone obowiązkowym relacjom z licznych oficjalnych uroczystości, ważnych w całokształcie transatlantyckiego przedsięwzięcia, ale w opisaniu nużąco podobnych do siebie. Urozmaicał to, gdy mógł, anegdotami, przytoczę jedną,
 Skarżyński uzyskał ją  od samego prezydenta Argentyny gen. A. Justo. Generał był wcześniej ministrem wojny i często latał na inspekcje. Podczas jednego lotu odkrytym samolotem doznał groźnej przygody- z powodu turbulencji pasy bezpieczeństwa nie wytrzymały i został wyrzucony z kabiny, ale mając na sobie spadochron szczęśliwie wylądował na pustkowiu. Pilot tego nie zauważył i dopiero na lotnisku stwierdzono brak ministra i podjęto alarm. Generała znaleziono po dwóch dniach. W dobrym zdrowiu i nastroju, nawet z zabranym na pamiątkę spadochronem na plecach, maszerował przez step w stronę zamieszkałych okolic.
Po przeszło dwumiesięcznym męczącym tournee po Ameryce obydwaj – samolot i pilot – zostali zaokrętowani na transatlantyk „Avila Star” kierujący się ku Europie. Dokładny harmonogram drogi powrotnej Skarżyński starał się trzymać w tajemnicy, co udało się do tego stopnia, że nawet spodziewanej na wybrzeżu Francji, w Boulogne, żony nie zastał. Nie będąc wtajemniczona, była obecna na wybrzeżu, ale w Jastarni. Spotkanie nastąpiło dopiero na łódzkim Lublinku, Milczący Kondor przyleciał tam w utajeniu odpocząć trzy dni przed oficjalną fetą powitania w Warszawie. Czas wykorzystała też ekipa RWD na dokonanie gruntownego liftingu rekordowego samolotu, nadając mu wystrój zewnętrzny w takim kształcie, jaki dokładnie, mamy nadzieję, otrzymała po remoncie nasza replika – RWD-5R. A pilot rekordzista relaksował się w Łodzi, bawiąc się między innymi przystawaniem incognito przed siedzibami redakcji na tle wyeksponowanych newsów typu „Wiadomo gdzie przebywa kapitan Skarżyński.”
Gdzie naprawdę, okazało się 2 sierpnia 1933 roku, gdy RWD-5bis wylądował na Polu Mokotowskim w Warszawie. 
Trochę długawy tekst poświęciłem ars scribendi (sztuce pisania) Stanisława Skarżyńskiego. Nie miał on ambicji rywalizowania ze współczesnymi mu lotniczymi mistrzami pióra, jak Saint-Exupery czy Ernest Gann, ale rzetelnie i całkiem ciekawie pisarskie zadanie wykonał, a nie jest łatwo napisać dobry tekst „ku czci”. A „ku czci” własnej to już całkiem trudno.
Nic nie wiem, by ktoś o Skarżyńskim pisarzu, reportarzyście i w części publicyście napisał. Niech więc to moje „pisanie o pisaniu” będzie przyczynkiem do ukazania i tego oblicza jednego z najsławniejszych lotników polskich.

Zbigniew Sulkowski

Ilustracje pożyczone z wydania „Na RWD-5 przez Atlantyk” z 1934 r

2024-11-07
CENNY DAR

Nasza koleżanka klubowa Danuta Piotrowska ofiarowała Stowarzyszeniu Lotnictwa Eksperymentalnego rzecz o wartości nadzwyczajnej – przedwojenne polskie śmigło od polskiego samolotu. Mąż Danuty, nieodżałowanej pamięci Zbyszek Piotrowski, też członek Stowarzyszenia, ale przede wszystkim ceniony w polskim świecie lotniczym wykonawca drewnianych śmigieł do samolotów i motolotni, zdobył skądś stare drewniane śmigło sporej wielkości. Miał zamiar przystosować je do celów dekoracyjno – reklamowych (?) wiadomo, że TAKIE śmigło bardzo dobrze by wyglądało jako godło jego umiejętności.
Może miał na to inne plany, nie wiemy, bo ich nie zrealizował, a po jego śmierci żona zdecydowała się przekazać cenny artefakt Stowarzyszeniu, do którego przez długie lata czynnie obydwoje należeli.
A co to za śmigło ?
Prezes Andrzej Sarata po przyjęciu daru, dał je do niezbędnej renowacji naszemu koledze Wojciechowi Klimkowi, który przy sposobności spróbował rozszyfrować „metrykę” przedmiotu z zachowanych, zatartych częściowo podpisów.
Wynika z nich, że wykonawcą była renomowana Firma Włodzimierz Szomański w Warszawie, z kolei napis „D – 270”odnosi się do średnicy (długości) śmigła, co się zgadza z dokonanym przez nas pomiarem. Wojciechowi udało się też odczytać bardzo pozacierane inne znaki, a przede wszystkim zapis „ do płat(owca) R 13”, co wskazuje na przeznaczenie wyrobu dla samolotu Lublin R XIII.
Tych samolotów obserwacyjno – łącznikowych wytwórnia Plage i Laśkiewicz wykonała aż 280, w tym także 10 wodnosamolotów dla Morskiego Dywizjonu Lotniczego. Ważne, bo zachowane śmigło ma okucia krawędzi natarcia z blachy mosiężnej, a gdzieś zachowały się dokumenty nakazujące ten sposób zabezpieczania śmigieł wodnosamolotów, jako bardziej odporny na korozję w morskiej wodzie. A nam fakt ten pozwala pochodzenie śmigła ukierunkować i ograniczyć domysły do wymienionej wyżej formacji polskich hydroplanów.
Co dalej ? - Zamierza się wyeksponować dar Danuty w reprezentacyjnym hangarze lotniska Aeroklubu Podhalańskiego w Łososinie Dolnej, który od lat jest z dobrej woli przytuliskiem dla samolotów Stowarzyszenia Lotnictwa Eksperymentalnego. Chcielibyśmy nadać godny kształt z odpowiednią informacją w tej ekspozycji i połączyć to z uroczystą formą otwarcia. I wyrażenia podziękowania całej Rodzinie Piotrowskich za dar tak cenny dla idei propagowania tradycji lotnictwa polskiego.
A póki co, na tej skromnej stroniczce serdecznie Ci Danusiu dziękujemy.

Z up. Zarządu SLE EAA 991 – Zb. Sułkowski

2024-10-28
Jesień od nieba

Na winiecie jesienna panorama Beskidu Wyspowego z królującą Mogielicą  pośrodku (1170 m n.p.m.) a w galerii więcej polskiej jesieni okiem lotnika. Feeria  wszelkich odmian barwy ognia i błękitu trwa zazwyczaj niedługo, tym cenniejsze są dla każdego loty widokowe, gdy uda się w apogeum kolorów złotopolskiej utrafić. A najlepiej w Beskidach, gdzie mamy nawet na przepisowej wysokości lotu możliwość widoku nie tylko z zenitu, ale i z boku na zalesione górskie stoki.
Zresztą rzućmy okiem na zestaw wybranych na przestrzeni paru lat - właściwie paru jesieni - “foto refleksji”.

Tekst i zdjęcia  Zb. Sułkowski

2024-10-26